Opłata reprograficzna - fakty i mity

PRAWO W KULTURZE

/ Prawo w praktyce

Opłata reprograficzna - fakty i mity

Opłata reprograficzna - fakty i mity

11.06.21

Od kilku tygodni trwa wzmożona debata dotycząca kwestii rozszerzenia opłaty reprograficznej na wskazane, niektóre urządzenia elektroniczne. Ogromny sprzeciw branży oraz internautów podburzanych przez wątpliwej jakości autorytety doprowadziły do sytuacji, w której sami autorzy projektu zaczęli powątpiewać w jego powodzenie.[1]

Tzw. opłata reprograficzna uregulowana jest w art. 20 ustawy o prawie autorskim. Zgodnie z nim producenci i importerzy magnetofonów, magnetowidów, kserokopiarek, skanerów i innych podobnych urządzeń reprograficznych, umożliwiających pozyskiwanie kopii całości lub części egzemplarza opublikowanego utworu, a także czystych nośników służących do utrwalania, w zakresie własnego użytku osobistego, utworów lub przedmiotów praw pokrewnych, zobowiązani są do uiszczania organizacjom zbiorowego zarządzania (działającym na rzecz twórców, artystów wykonawców, producentów fonogramów i wideogramów oraz wydawców), opłaty w wysokości nieprzekraczającej 3% kwoty z tytułu sprzedaży tych urządzeń i nośników. W punkcie 2. uregulowano podział środków pochodzących z opłaty – „Z kwoty uzyskanej z tytułu opłat ze sprzedaży magnetofonów i innych podobnych urządzeń oraz związanych z nimi czystych nośników przypada: 50% – twórcom, 25% – artystom wykonawcom i 25% – producentom fonogramów. Z kwoty uzyskanej z tytułu opłat ze sprzedaży magnetowidów i innych podobnych urządzeń oraz związanych z nimi czystych nośników przypada 35% – twórcom, 25% – artystom wykonawcom, a 40% – producentom wideogramów. Natomiast z kwoty uzyskanej z tytułu opłat ze sprzedaży urządzeń reprograficznych oraz związanych z nimi czystych nośników przypada: 50% – twórcom; 50% – wydawcom”[2]. Aby prawidłowo zrozumieć sens wprowadzenia tej opłaty (zwanej również rekompensatą), należy cofnąć się o jakieś 15-20 lat, do złotych czasów klasycznego piractwa, i to nie tylko tego fonograficznego. Handel nielegalnymi kopiami kwitł. W centrach dużych miast bez problemu można było znaleźć stoiska ze sprzedawanymi z łóżek polowych kasetami czy płytami CD – oczywiście w nieoficjalnych wydaniach. Zainteresowanych historią polskiego piractwa odsyłam do artykułu na stronie Legalnej Kultury.


I choć opłata dotyczy stricte dozwolonego użytku, a więc w pełni legalnej eksploatacji dzieła, to nie sposób nie zauważyć, że taki model dystrybucji kultury odcisnął swój ślad na świadomości całego społeczeństwa. Aby nie owijać w bawełnę – konsumpcja dóbr intelektualnych stała się ważniejsza od interesów artystów i wydawców ogółem. Stąd założenie, że jeżeli w obrocie handlowym można kupić czystą płytę CD, to z pewnością większość z nich zostanie wykorzystana do wykonania kopii albumu muzycznego czy gry, a w przypadku kopiarek i magnetowidów, odpowiednio do kopii książek i kaset filmowych. Wprowadzeniu opłaty przyświecała więc prosta myśl - zrekompensowanie twórcom ewentualnych strat, które ponieśli, ponieważ nabywca wspomnianych urządzeń technologicznych mógł legalnie we własnym zakresie dokonać kopii utworów, co wyklucza sens nabycia kolejnych egzemplarzy danego produktu. Inaczej ma się rzecz np. gdy zepsuje się nam się czajnik i nie mamy możliwości jego odtworzenia, więc rynek zmusza nas do zakupu kolejnego. W przypadku różnych wytworów kultury takie kopie zapasowe są (lub raczej były) czymś na porządku dziennym – np. słynny duet: oryginalny nośnik do domu, kopia do odtwarzacza w samochodzie, bo nierówne drogi porysują płytę. Nadzór na poziomie konsumenckim i ewentualna egzekucja nie mają najmniejszego sensu. Dlatego też zdecydowano się na tzw. rozwiązanie systemowe, czyli objęcie obowiązkiem uiszczenia daniny producentów sprzętów, których nierzadko głównym przeznaczeniem było kopiowanie dóbr kultury – np. czyste płyty CD. Podobnym argumentem posługują się autorzy projektu nowelizacji ustawy o artystach zawodowych, zmieniającej również rozporządzenie o opłacie reprograficznej, która rozszerza obowiązek uiszczania opłaty na producentów i dystrybutorów urządzeń elektronicznych. Ich zdaniem główną przyczyną nabywania np. komputerów jest konsumpcja kultury, bez której nie byłyby tak rozchwytywanymi produktami.


Prawo w tyle za technologią


Na początku maja tego roku, na stronie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pojawił się następujący wpis: „Ministerstwo Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu skierowało do konsultacji międzyresortowych i publicznych projekt Ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego. Ustawa cywilizuje warunki pracy artystycznej oraz zapewnia najsłabiej zarabiającym twórcom minimum bezpieczeństwa socjalnego w postaci dostępu do ubezpieczeń społecznych i zdrowotnych. Koszty projektowanych rozwiązań nie obciążą podatnika, ponieważ będą finansowane z wpływów z tzw. opłaty reprograficznej i opłaty od czystych nośników (tzw. rekompensata na rzecz uczciwej kultury) uiszczanej przez producentów i importerów sprzętu elektronicznego.”[3] Przy okazji zapowiedziano zmiany w zakresie samej rekompensaty. Pierwotny projekt zakłada rozszerzenie opłaty na urządzenia elektroniczne umożliwiające utrwalanie lub zwielokrotnianie dowolną techniką, w całości lub w części, w ramach własnego użytku osobistego, utworów o charakterze dźwiękowym, audiowizualnym, wyrażonych słowem, znakami graficznymi, fotograficznych lub plastycznych oraz przedmiotów praw pokrewnych. Na liście nie ma m.in. głośników bluetooth, bo jak zauważyli autorzy projektu, te służą jedynie do odtwarzania, a nie zapisywania, przenoszenia czy bezpośredniego kopiowania. Zmiana dotyczy także kwestii rozliczeń, a także wysokości opłaty – projekt wskazuje na od 1% do 4% kwoty brutto należnej z tytułu pierwszej sprzedaży produktu lub wartości rynkowej tego towaru z dnia pierwszego przekazania albo pierwszego przyjęcia w użytkowanie dokonanego na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Obie propozycje rozsierdziły zarówno branże elektroniczną i handlową, jak również ogromną rzeszę ludzi, którzy uważają takie rozwiązania za zamach na wolność i nie widzą sensu w dokładaniu się do świadczeń ludzi, którzy ich zdaniem „pasożytują na ciężko pracujących przedsiębiorcach i powinni wziąć się do prawdziwej pracy”. Koronnym argumentem przeciwników zmian jest oczywiście logika rynkowa – „po co mam się dokładać, gdy mam ochotę na konsumpcję jakiegoś dobra kulturowego to je kupuję.” Oliwy do ognia dolał fakt, że branża zapowiedziała przeniesienie kosztów na konsumenta w postaci podwyżek cen produktów i to pomimo obowiązku uiszczenia opłat, spoczywających na przedsiębiorstwach. Wbrew temu, że autorzy projektu deklarowali, że tak nie będzie (podając przy okazji przykłady z innych krajów korzystających z podobnych rozwiązań prawnych), to raczej jest to naiwne przeświadczenie. Ponownie, przykładając do tego logikę rynkową – wszystko gra. Dlaczego bowiem przedsiębiorstwa (których jedynym celem istnienie jest generowanie zysku) miałyby rezygnować z możliwości zarabiania? Z drugiej strony, może to być tylko blef, podobny do tego, który obserwowaliśmy podczas wprowadzania tzw. podatku VOD. Wówczas platformy takie jak Netflix, zagroziły podwyższeniem cen abonamentów. Tak się nie stało, a o sprawie zapomniano. Może byłoby tak i tym razem – podwyżki cen odstraszą klientów przez co sprzedaż spadnie.  Bardzo możliwe, że taka narracja jest jedynie próbą wywierania nacisku na decydentów. Nie można bowiem zapomnieć, że tak ogromny sektor gospodarki potrafi skutecznie lobbować, o czym możemy się w czasie rzeczywistym przekonać, w kontekście braku regulacji w zakresie tzw. podatku cyfrowego, obciążającego mediowych gigantów, takich jak Google czy Facebook. Wgłębiając się jednak w argumenty branży, można wyciągnąć ciekawe wnioski, np. w rozmowie z „Wprost” Michał Kanownik ze Związku Cyfrowa Polska (jednego z bardziej zapalczywych krytyków zmian) – twierdzi, że stawki opłat ustalone w nowym rozporządzeniu „wykraczają poza zakres godziwej rekompensaty.”, co jasno wskazuje, że sam dostrzega potrzebę jakiegoś zastępczego wynagradzania twórców. Tylko akurat nie w zaproponowanym kształcie.


Godziwa rekompensata


Wyłóżmy sprawę jasno. Konsumenci nie chcą płacić więcej za urządzenia, za które i tak przepłacają (co jakoś im nie przeszkadza w bronieniu interesów korporacji), a dodatkowo nie widzą sensu w zrzucaniu się na „tancerzy i rzeźbiarzy, którzy swoje pasje powinni finansować z własnej kieszeni”. Jest to oczywiście popularne, neoliberalne podejście – tyleś wart, ile wypracujesz. Problem w tym, że tzw. wolny rynek premiuje wyłącznie działania nastawione na zysk. Nie ważne jakim kosztem – czy to społecznym czy też np. środowiskowym – jeśli dużo osób chce nabyć jakiś produkt i usługę, to wówczas system uznaje taki podmiot za wartościowy. Nie wartościowe będą z kolei wszelkie przedsięwzięcia, które zysku nie osiągają np. znaczna cześć działalności artystów. Wydaje się, że nieprzekonanych i utwierdzonych w swoich racjach i tak nie uda się przekonać, ale zrzucanie się na kulturę, podobnie jak na ochronę zdrowia czy bezpieczeństwo leży w szeroko rozumianym interesie społecznym. Kultura jest sferą, w której ujawniają się emocje, namiętności, wartości i tradycje. Jest wymiarem aktywności człowieka, w którym wyraża się jego jednostkowa i zbiorowa tożsamość. Nawet więc najbardziej zobiektywizowany dyskurs o kulturze nie może być dyskursem „twardym", w którym rzeczywistość można wyrazić ciągiem liczb i szeregiem uniwersalnych praw. Kultura to również narzędzie zapewniające ciągłość tożsamościową. Powszechnym przykładem jest język, który w przypadku Polaków, zapewnił podstawowe istnienie narodu. Pomimo zaborów i faktycznego nieistnienia państwa, to właśnie kultura (której wytworem jest język) sprawiła, że przetrwaliśmy i dziś możemy posługiwać się polszczyzną. Co prawda mały z tego pożytek rynkowy, ale zawsze to coś. Kultura napędza zmiany społeczne, wywołuje w ludziach refleksje oraz pozwala na konfrontację z własnymi przeżyciami, co w konsekwencji często prowadzi do organicznego wytwarzania nowych idei, których w obecnym kryzysie społeczeństw obywatelskich, brakuje jak powietrza. Brak kultury odczuliśmy w końcu podczas dotkliwych lockdownów. Rozwinięte społeczeństwa wpadły już na pomysł emerytury obywatelskiej, wychodząc z założenia, jak niesprawiedliwe i absurdalne bywają neoliberalne realia. Takie rozwiązania nie dotyczą tylko artystów, których wartość rynkowa nie pozwala na osiąganie wystarczających środków do życia, ale także milionów osób, które pracują na umowach śmieciowych, a pracodawcy okradają ich ze świadczeń. Przyjmuje się bowiem, że każda osoba, niezależnie od tego, czy opłaca składki czy nie, wnosi do życia i rozwoju społecznego pewną wartość dodaną – po raz kolejny, niemierzalną za pomocą narzędzi proponowanych nam przez późny kapitalizm. Oczywiście są osoby zainteresowane wyłącznie konsumpcją, którym wydaje się, że kultura jest obecnie czymś zbędnym, a artyści powinni wziąć się do prawdziwej roboty. No cóż, wypada mieć tylko nadzieję, że i do nich czasem dotrze w jakim są błędzie – w końcu świat taki jakim go dziś widzimy nie powstałby bez wytworów kultury i wsparcia finansowego ze strony państwa. Zapomina się oczywiście o tym, że Internet czy inne technologie będące bazą nowoczesnych rozwiązań nie powstały na wolnym rynku, a zostały stworzone przez podmioty wojskowe czy naukowe. Wracając jednak na grunt polskiej opłaty reprograficznej, należy postawić pytanie: co dalej? Ciekawe spojrzenie, w którym zawarta jest również predykcja prawdopodobnego rozwiązania sprawy, znajduje się w wypowiedzi Stanisława Trzcińskiego[4] dla Wirtualnych Mediów, który mówi, że „Wyraźnie widać medialną ofensywę przeciwników opłaty, którzy chcą znowu zamącić wokół kwestii. Obserwujemy swoisty pojedynek na narracje. Strona importerów i producentów elektroniki twierdzi, że opłata to kolejny podatek, przez który wzrosną ceny. Strona twórców mówi zaś: Polska odstaje na mapie Europy, która cała pobiera te opłaty. Strona importerów elektroniki, wielkich firm, jest spójna w działaniach: chcą obniżać koszty i maksymalizować zysk. Po stronie twórców są niuanse, nie ma dużego budżetu na działania PR, jednego przywództwa czy ciała broniącego ich racji. Środowisko jest podzielone, nawet przez to, że urządzenia, na których oglądamy filmy różnią się jednak od tych, na których słuchamy muzyki”[5]. Zebranie poparcia społecznego mogłoby przyczynić się do zmuszenia korporacji, by zachowały się fair wobec twórców, ale wymaga czytelnego i przede wszystkim spójnego stanowiska środowiska artystycznego. Bez tego możemy zapomnieć o kulturze traktowanej z należytym jej szacunkiem.


Autor: Paweł Kowalewicz, prawnik

Fot. Źródło Pixabay na licencji CC0 1.0 Universal



[1] https://www.rp.pl/Media-i-internet/306089882-Rzad-mieknie-w-sprawie-oplaty-reprograficznej.html

[2] http://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19940240083/U/D19940083Lj.pdf

[3] https://www.gov.pl/web/kulturaisport/ustawa-o-uprawnieniach-artysty-zawodowego-ucywilizuje-sytuacje-polskich-tworcow

[4] Kulturoznawca i menedżer kultury, prezes STX Music Solutions

[5] https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/oplata-reprograficzna-co-obejmie-urzadzenia-audio-wideo-komputer-laptop-tablet-telewizor-dekoder-dysk-twardy-pendrive-czytnik-e-book





 Artykuł powstał w ramach projektu

 

Prawa własności intelektualnej? Ja to rozumiem!
Społeczna kampania edukacyjna Legalna Kultura

Projekt zrealizowany przez Fundację Legalna Kultura we współpracy i przy wsparciu finansowym European Union Intellectual Property Office




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!